Osoby, które przychodzą do gabinetu psychoterapeuty, często skarżą się, że próbowały same sobie pomóc na różne sposoby aż wreszcie doszły do ściany, której nie umieją pokonać. Niektórzy doświadczają tego spotkania ze ścianą w swoim życiu, jako uderzania głową w twardy mur, którego nie mogą przebić, tracąc przy tym bardzo dużo energii. Depresję można porównać do takiego spotkania ze ścianą.
Tą ścianą może być wszystko: nasze oczekiwania wobec innych, których oni nie potrafią spełnić, nasze przekonania na temat siebie, świata, Boga, otaczającej nas rzeczywistości. Jesteśmy tak zrośnięci z tym co i jak myślimy, że rzadko poddajemy nasze sądy ocenie, czy krytyce. To oczywiste co myślimy, mylą się tylko inni.
Psychoterapia często jest pierwszym momentem w życiu człowieka, kiedy może się on zatrzymać i uczciwie przyjrzeć sobie samemu: swoim uczuciom, myślom, przekonaniom, pragnieniom. Dlaczego utknąłem w moim życiu? Jeśli to, co do tej pory uważałem za słuszne nie działa, to co jest nie tak? Czy nadal chcę się zgadzać z tym, co wyniosłem z domu rodzinnego? Co ja sam chcę o tym myśleć? Czy mogę się nie zgodzić z tym, co wpajano mi latami jako słuszne, a co wcale mnie teraz nie uszczęśliwia?
Często myślimy, że problem tkwi w tym drugim. Gdyby ON się zmienił, zaczął zachowywać się inaczej, traktować mnie inaczej, mogłoby być tak dobrze, byłbym wtedy szczęśliwy. Niektórzy całe życie tkwią w niesatysfakcjonujących relacjach, czekając, aż ten drugi się zmieni i wreszcie da mi to, czego potrzebuję, zaspokoi moje ważne potrzeby. Czy realnie mam wpływ na drugiego człowieka? Czy mogę sprawić, żeby mnie bardziej kochał, doceniał, szanował, dbał o mnie, był bardziej zaangażowany niż jest? Chciałbym wierzyć, że mam na to wpływ, ale tak naprawdę jest to jak walenie głową w mur. Mogę się bardzo starać i mimo to nie doświadczać odwzajemnienia. I przeciwnie, mogę nic nie robić i spotykać się z bezinteresowną miłością, przyjaźnią, współczuciem, zaangażowaniem. Przestrzeń relacji to przestrzeń wolności.
Tym, na co realnie mam wpływ, jestem bez wątpienia JA SAM. Sam decyduję co będę myślał, gdzie się zaangażuję a gdzie nie, jakich dokonam wyborów, co zrobię ze swoim życiem. Uświadomienie sobie tego fenomenu często przynosi pacjentom wielką ulgę. Mogą zrozumieć, dlaczego uderzali głową w mur i mogą zdecydować przestać to robić. Mogą spojrzeć na swoje życie, na relacje, bardziej realnie, odzyskać poczucie wpływu. Jeśli cała odpowiedzialność za relację jest po drugiej stronie, to ja nie mogę zrobić NIC. Często jest to bardzo wygodna postawa, w której tkwimy, bo nie potrzebujemy się starać, zmieniać, pracować nad sobą. Ktoś jest katem a ja ofiarą. Tymczasem mogę albo zaakceptować drugiego takim jaki jest albo mogę odejść. Mogę także dostrzec jak moja własna postawa nie pozwala temu drugiemu rozwinąć skrzydeł i mogę spróbować z niej zrezygnować, spróbować czegoś innego nowego, bardziej konstruktywnego.
Najważniejsze pytanie brzmi nie, czy umiem, czy mogę, ale CZY CHCĘ?
Leave a Reply