Częstą przeszkodą na drodze do rozwoju, jest sam sposób postrzegania trudności.
Erickson w swojej pracy terapeutycznej, stosował technikę “przeformułowania problemu”, co pomagało pacjentom przekraczać trudności w jego rozwiązaniu. Podam przykład:
Pewnego razu rodzice dziewczynki, zaniepokojeni zachowaniem córki, poprosili Ericksona o interwencję. Dziewczynka miała kompleksy z powodu swoich stóp, które naturalnie uważała za ogromne i z tego powodu przestała wychodzić z domu. Erickson poprosił rodziców o pomoc w zaaranżowaniu sytuacji domowej tak, by mógł znaleźć się z dziewczynką w jednym pokoju, ale tak, żeby mógł jej nie zauważyć. Ustalono, że doktor zaczeka na dziewczynkę w bibliotece. Gdy weszła, udawał, że jest bardzo zajęty oglądaniem książek na półkach. Gdy podeszła bliżej, ponieważ wydawało się, że jej nie widzi, niepostrzeżenie nadepnął jej na stopę, po czym krzyknął: “Masz tak okropnie małe stopy, że ich nie zauważyłem!”. Ta zaskakująca interwencja, spowodowała zmianę w myśleniu dziewczynki i pomogła jej poradzić sobie z kompleksem za dużych stóp.
Zdarza się i to wcale nie rzadko, że nadajemy problemom rangę “nie do rozwiązania” tylko dlatego, że przyzwyczailiśmy się w ten sposób o nich myśleć. Samo zastosowanie poczucia humoru w podejściu do trudności, pomaga w zmniejszeniu napięcia, jakie ze sobą niosą, oraz w zbudowaniu dystansu, co pozwala na przeszkody spojrzeć inaczej, bez zbytniej desperacji i zniechęcenia. Erickson często zachęcał pary, które “lubiły” kłócić się ze sobą w określony sposób, aby zmieniły jakiś element w schemacie swojej kłótni, tak, aby łatwiej im było przerwać ten schemat i móc zareagować w odmienny, bardziej konstruktywny sposób. Np. zalecał, aby w trakcie konfliktu para będąca w kuchni, przeniosła się do łazienki i tam kontynuowała kłótnię. Proszę sobie wyobrazić, czy kłótnia nadal będzie wyglądała tak samo, gdy w jej trakcie jedno z partnerów usiądzie na wannie, a drugie na sedesie? W takiej sytuacji nie trudno o większy dystans.
Gdy moje dzieci były małe, chciałam je zachęcić do jedzenia szpinaku, co spotkało się z protestem, gdyż ich przedszkolne doświadczenia związane z burozieloną papką, były bardzo zniechęcające. Postanowiłam spróbować “przeformułować problem”. Zakupiłam szpinak w liściach i oznajmiłam, że robię tartę z bardzo zdrową i egzotyczną sałatą, która nazywa się kaniszp. Wymieszałam szpinak z innymi dodatkami, posypałam tartę grubą warstwą sera i zapiekłam w piekarniku na kruchym cieście. Pachniało wspaniale i wyglądało jak zapiekanka albo pizza, co zachęciło dzieci do jedzenia. Spróbowały, ponieważ nie były uprzedzone i nastawione negatywnie. Gdy zjadły i uznały, że jest to dobre, ochrzciłam danie mianem “tarty z kaniszpem” i powtórzyłam je jeszcze kilka razy, zanim przyznałam, że kaniszp to szpinak. Przyznałam się dopiero, gdy tarta z kaniszpem stała się naszym “specialite de la maison”. Najpierw spotkałam się z oburzeniem, że oszukałam własne dzieci, a po chwili z uznaniem, że byłam pomysłowa w tym, żeby je zachęcić do przełamania własnych uprzedzeń. Na szczęście zrozumiały moje intencje. Do tej pory na szpinak mówimy kaniszp:))
Leave a Reply