” Choć istnieje wiele hipotez i teorii, właściwie dotychczas nie wiemy, na czym polega proces psychoterapeutyczny. Można by przenośnie powiedzieć, że jest on zbliżony do procesu katalizy. Od chwili nawiązania emocjonalnego kontaktu chory staje się katalizatorem rozwoju osobowości terapeuty, a terapeuta – chorego. Każdy bowiem związek uczuciowy o znaku dodatnim czy ujemnym sprawia, iż jakby “wchłaniamy” część swego partnera i kochamy czy nienawidzimy nie tę osobę “rzeczywistą”, która jest na zewnątrz nas, ale tę “prawdziwą”, która jest w nas. Oczywiście, trudno stosunek emocjonalny rozgrywający się między partnerami psychoterapii określić tym, co popularnie rozumie się przez miłość czy nienawiść, jednakże proces “wchłaniania” jest analogiczny jak w tych uczuciach. W ten sposób każdy z partnerów staje się jakby integralną częścią swego towarzysza, staje się jego katalizatorem. Psychoterapeuta nie tylko wzbogaca swoje przeżycia bogactwem przeżyć swych chorych, lecz także – włączony w ich mechanizmy emocjonalne, w ich własny świat – łatwiej i szybciej dąży do pełniejszego rozwoju swej osobowości. Chory z kolei, włączając w swe życie emocjonalne psychoterapeutę, odzyskuje stopniowo poczucie własnej wartości, “rozpuszcza” skamieniałe struktury lub odbudowuje zburzone w eksplozji. Oczywiście, rola psychoterapeuty jako “katalizatora” jest trudna i odpowiedzialna: wymaga dużego doświadczenia, taktu i prawdziwej życzliwości. Psychoterapeuta nie może być zimnym obserwatorem, który traktuje swego pacjenta jako obiekt obserwacji i doświadczeń. Nie może przybierać takiej czy innej “maski”, gdyż chorzy – podobnie jak dzieci – są specjalnie wrażliwi na wszelką sztuczność i momentalnie tracą zaufanie do ludzi “z maską”. Musi być takim, jakim jest, ani lepszym, ani gorszym, ani głupszym, ani mądrzejszym. Nie może też bawić się w “sędziego”, choćby skłaniała go do tego tkwiąca w każdym człowieku tendencja do osądzania bliźnich i choćby sam chory, niepewny swego własnego obrazu (“autoportretu”), chciał widzieć w lekarzu swego sędziego. Tak więc, mimo wielu rozczarowań i “sfrustrowanych” ambicji, psychoterapeuta
nie mniej zyskuje z psychoterapii niż jego własny pacjent, i tam, gdzie się jeszcze płaci za godziny psychoterapii, właściwie obie strony powinny wystawiać sobie rachunki; a jeśli nie jest pozbawiony wrażliwości i życzliwości, mimo wielu niepowodzeń, może się czuć szczęśliwym człowiekiem.”
Antoni Kępiński “Rytm życia”
Leave a Reply